30 marca zaprzysiężony został nowy birmański rząd. Na jego czele formalnie stoi prezydent Htin Kyaw, jednak faktyczną rządzi Aung San Suu Kyi. By nie było najmniejszych wątpliwości co do swojej roli, noblistka wybrała dla siebie aż… cztery teki ministerialne. Szybko okazało się, że nie jest to najbardziej kontrowersyjna kwestia – dwójkę ministrów nowego rządu złapano na posiadaniu niejednoznacznych doktoratów.
Co tu kryć – Suu Kyi zaskoczyła swoim posunięciem. Przed wyłonieniem rządu z góry wiadomo było, że Htin Kyaw będzie tylko marionetką (pisałem o tym w analizie CSPA nr 4). Nie kryła tego ani Suu Kyi, ani nawet on sam. Spekulowano tylko, jaką tekę weźmie dla siebie Suu Kyi. Na giełdzie domysłów chodziły posady ministra spraw zagranicznych, edukacji czy ministra bez teki. Suu Kyi wszakże kolejny raz oszukała analityków wróżących z birmańskich fusów i dała sobie cztery teki: ministerstwa spraw zagranicznych, ds. energii i elektryczności, edukacji oraz ministra w administracji prezydenta. Pobiła tym prawdopodobnie światowy rekord. Już dwa ministerstwa w rządzie to dużo. Ale cztery?! Tego naprawdę nikt nie był w stanie przewidzieć!
Jednak biorąc w nawias niezwykłość tej sytuacji, ocierającą się wręcz o kuriozalność, warto zwrócić uwagę na racjonalność decyzji Suu Kyi. Każde z tych ministerstw jest kluczowe. Szefowanie administracją prezydenta pozwoli Suu Kyi z bliska przypilnować, by prezydentowi Htin Kyaw nie przyszły do głowy jakieś głupie pomysły uniezależnienia się. Noblistka z pewnością zgadza się z maksymą towarzysza Dzierżyńskiego, dowieriaj no prowieriaj (ufaj, ale sprawdzaj). Htin Kyaw ma być posłuszny, bo jak nie, to Suu Kyi znajdzie sobie innego prezydenta. Ministerstwo energii i elektryczności da jej wgląd w przychody z ropy i gazu, czyli główne źródła przychodów do budżetu (Birma rozwija się w peryferyjny sposób, w oparciu o eksploatację bogactw naturalnych; nic się nie zmieni w tej materii najbliższym czasie); ponadto sprawa dostaw prądu – lub raczej ich braku – jest wrażliwa społecznie, Suu Kyi woli więc mieć nad tym osobiste baczenie. Edukacja z kolei zawsze była oczkiem w głowie Suu Kyi, to ważny punkt jej filozofii politycznej. Marzy jej się powrót do czasów jej dzieciństwa, gdy Birma słynęła z wykształconych elit, a dyplomy birmańskich szkół były uznawane w całym zachodnim świecie (od 50 lat nie są). Patrząc na jej kolegów ministrów (vide: niżej), jej chęć naprawy systemu oświaty jest całkowicie zrozumiała. Ministerstwo spraw zagranicznych, choć technicznie niewygodne (trzeba wyjeżdżać w świat, a to oznacza nieobecność w kraju i osłabienie kontroli nad podwładnymi), daje jednak Suu Kyi miejsce w Narodowej Radzie Obrony i Bezpieczeństwa (NDSC) – kluczowym ciele, mającym ogromne uprawnienia (z możliwością wprowadzenia stanu wojennego włącznie) i kontrolowanym przez armię (na 11 członków armia desygnuje 6; pozostali 5 to prezydent oraz m.in. minister spraw zagranicznych). Suu Kyi, której przyszło współrządzić wraz z wojskiem musi wiedzieć, co w armijnej trawie piszczy według zasady „bądź blisko z przyjaciółmi i jeszcze bliżej z wrogami”. Tym bardziej, iż wojsko wcale nie zamierza rezygnować z władzy i przywilejów (głównodowodzący armii, gen. Min Aung Hlaing już zapowiedział, że armia musi zachować „przewodnią rolę” w narodzie). Dlatego właśnie Suu Kyi musiała być w tej Radzie, a tylko szefowanie dyplomacji dawało jej tę możliwość.
Decyzja o wzięciu czterech ministerstw nie dziwi również z uwagi na osobowość Suu Kyi. Nie od dziś jest ona znana z autorytaryzmu i trzymania swojej partii żelazną ręką. Do tego dochodzi chęć ustalania i doglądania nawet najdrobniejszych szczegółów – ta cecha sprawia, iż słowa partyjnego kolegi Suu Kyi, Win Hteina („nieważne ile ministerstw obejmie Suu Kyi, i tak będzie kierować całym rządem”) nabierają innego znaczenia. Wreszcie, polityka jest całym życiem Suu Kyi: teraz wreszcie może się sprawdzić w realnym rządzeniu. Trudno się dziwić, że nie chce dla siebie zachować jak największą władzę i nie ufa współpracownikom: w birmańskiej polityce lojalność jest towarem deficytowym.
A jest kogo sprawdzać. Jak mawiał towarzysz Stalin, „kadry decydują o wszystkim”, a tych Suu Kyi nie ma. Świadczą o tym jej decyzje personalne. Ministerstwo ds. etnicznych oddała Monowi Nai Thet Lwinowi z Narodowej Partii Mon, co jest dobre wizerunkowo, lecz ryzykowne politycznie (Nai jest z innej partii, czyli niekoniecznie będzie lojalny wobec Suu Kyi, a zadanie rozwiązania sporów etnicznych ma nieomal niewykonalne). Z kolei ministrami odpowiednio pracy i religii zostali byli generałowie: Thein Swe (były minister w rządzie wojskowych) oraz Aung Ko, były wiceminister. Chociaż włączenie byłych wojskowych jest posunięciem politycznie bardzo słusznym, to niekoniecznie akurat tych dwóch właśnie. Thain Swe i szczególnie Aung Ko wypadli z łask armijnego rządzącego establishmentu: są kojarzeni z Shwe Mannem, który przegrał walkę o władzę w armijnej przybudówce USDP w sierpniu 2015 właśnie z uwagi na zbyt bliskie kontakty z Suu Kyi. Tak więc politycznie Suu Kyi włączyła do swego rządu armijnych outsiderów, a nie decydentów. Nie wróży to dobrze współpracy z pociągającymi za wszystkie sznurki realnymi przywódcami armii.
Co gorsza, te decyzje zostały przysłonięte przez skandale z dyplomami dwójki podwładnych Suu Kyi. Gdy ogłoszono nominacje ministerialne, okazało się, że U Kyaw Win, minister finansów i planowania ma lewy doktorat – i to z ekonomii (sic!). W swoim oficjalnym CV szczycił się on dyplomem Brooklyn Park University. Na jego nieszczęście mamy już XXI wiek i niemal każdą informację można szybko sprawdzić. Okazało się, że na Brooklynie o tej – jakże przecież prestiżowej – szkole nie słyszeli. W ogóle nie istnieje. To po prostu część sieci Axaci, pakistańskiej firmy sprzedającej w Internecie sfingowane dyplomy… Tylko niewiele lepszy jest jego kolega, U Than Myint, minister handlu i doktor Pacific Western University. Ta placówka akurat istnieje, cóż z tego jednak, skoro jest to przysłowiowa „wyższa szkoła obierania ziemniaka”, zaś swój dyplom minister uzyskał korespondencyjnie. Mając taką ekipę Suu Kyi powinna chyba sama objąć wszystkie ministerstwa…
Odsuwając jednak żarty na bok, nie wygląda to wesoło. Abstrahując od klęski marketingowej (nowy demokratyczny rząd z niekryjącą swoich autorytarnych zapędów przywódczynią i ministrami na kluczowych, ekonomicznych stanowiskach z lewymi dyplomami) i zasadnych wątpliwości o kompetencje nowych ministrów, najważniejsze pytanie pozostaje natury praktycznej. Jak Suu Kyi ma zamiar jednocześnie kierować czterema ministerstwami, jeździć po świecie szefując dyplomacji i intrygować za kulisami z armią – nie wiadomo. To wszystko wymaga ogromnej energii, której nawet bardzo żwawej jak na swoje 70 lat Suu Kyi może w końcu zabraknąć. Suu Kyi grozi to, że przy takiej koncentracji obowiązków – mówiąc kolokwialnie – zajedzie się. W końcu jest tylko człowiekiem, nawet jeśli tak wielu jej wyborców uważa ją za bodhisattwę.
Z Delhi,
Michał Lubina
komentarze 2-
-
Wspaniały wzór dla Jarosława Kaczyńskiego i jego relacji z Andrzejem Dudą.
A to super wzór dla Jarosława Kaczyńskiego i jego relacji z Andrzejem Dudą!