Adam Szaga (CSPA): Udało Ci się w birmańskim parlamencie spotkać legendarną Aung San Suu Kyi. Jakie okoliczności towarzyszyły temu spotkaniu?
Było zwyczajnie i niezwykle zarazem. Rozmowa odbyła się w siedzibie NLD w Parlamencie birmańskim. W Birmie jest teraz bardzo gorąco, ale była tam na szczęście klimatyzacja, wiec było bardzo przyjemnie. Na spotkaniu były obecne cztery osoby: Suu Kyi, jej asystentka i birmańska pracowniczka naszego polskiego przedstawicielstwa.
Warto podkreślić, że Aung San Suu Kyi to naprawdę osoba niezwykłej klasy. Przez całe nasze spotkanie nigdzie nie wychodziła, nie odbierała telefonów, rozmawiała tylko ze mną. Nim zaczęliśmy rozmowę, dałem jej prezent – sowę z bursztynu.
Wymiana prezentów to ważny element obyczaju w wielu krajach Azji, ale dlaczego akurat bursztynowa sowa?
Bursztyn, bo jest polski, a sowa, bo to moja rodzinna tradycja. Dajemy sowy ważnym dla nas ludziom. Powiedziałem jej, że w polskiej kulturze sowa symbolizuje mądrość, a w birmańskiej szczęście i że wydaje mi się, że to bardzo dobra kombinacja. Na co ona, na koniec rozmowy, raz jeszcze podziękowała za sowę i powiedziała: – Wydaje mi się, ze szczęście jest ważniejsze od mądrości, bo jak ktoś jest mądry i nie ma szczęścia, to i tak mu ta mądrość nie pomoże, a jak nie ma mądrości, ale ma szczęście, to może mu się udać.
Spotykałeś już wcześniej Aung San Suu Kyi, choćby w czasie jej wizyty w Polsce, z reguły podczas jej występów publicznych. Wielokrotnie także widziałeś jej występy w mediach. Jakie wrażenie zrobiła na Tobie Aung San Suu Kyi w czasie prywatnej rozmowy i czy Suu Kyi, którą spotkałeś osobiście, znacznie różniła się od tej, którą znałeś wcześniej?
Tak i nie. Jednocześnie różniła się i nie różniła. Nie różniła się w tym, że ona ma autentyczną klasę. Suu Kyi jest z birmańskich elit, prawdziwych elit, i to w drugim pokoleniu. To widać i to się czuje. Nie ma w tym pozy, to prawdziwa arystokratka. Za to obraz Suu Kyi, jaki miałem przed poznaniem jej i teraz, różni się zasadniczo w jednym aspekcie. Wcześniej miałem ją za bojowniczkę o prawa człowieka, działaczkę, idealistkę, słowem, jej obraz jako Laureatki Pokojowego Nobla dominował w moim spojrzeniu na nią. Teraz widzę, że był to błąd. Już kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, w Warszawie półtora roku temu, uderzyło mnie, że ona jest POLITYKIEM.
Jest politykiem wielkiej klasy, ale politykiem właśnie. Nie żadną działaczką, bojowniczką o prawa człowieka itp. To wszystko dodatki, nadbudowa do jej działalności politycznej. Po spotkaniu w Warszawie miałem przekonanie, że jest ona politykiem. Teraz, po drugim spotkaniu mam już co do tego pewność.
A czego dotyczyła Wasza rozmowa i czy w jej trakcie coś Cię szczególnie zaskoczyło?
Przyjechałem tak naprawdę zadać jej najważniejsze pytanie: czy jest Pani politykiem? I ona na to odpowiedziała: oczywiście, że jestem politykiem! Zawsze byłam. Urodziłam się, by być politykiem. Co ci zachodni dziennikarze myśleli, że robiłam przez cały ten czas? To ostatnie zdanie dodała z tą jej sławną ironią. Poza tym rozmawialiśmy o aktualnej sytuacji politycznej w kraju, głębokości i przyszłości birmańskich reform, polityce historycznej i wizerunkowej opozycji oraz reżimu, planach i nadziei opozycji w związku ze zbliżającymi się wyborami powszechnymi, roli i znaczenia NGO w zmianach w Birmie, stosunku Suu Kyi do armii i wojskowego establishmentu.
Idąc na spotkanie, spodziewałem się, że Suu Kyi będzie prezentować wielką klasę i się nie zawiodłem. Zaskoczyło mnie za to skala jej polityczności i tego, jak bardzo jest politykiem. Jest takie powiedzenie, że politycy zawsze wygrywają i ono świetnie do niej pasuje. Każde moje pytanie, a były one nierzadko krytyczne, tak odwracała na swoją korzyść, że czułem się rozbrojony. Nie tyle przekonany do jej racji, co właśnie rozbrojony… Z nią nie ma dyskusji, ona ma zawsze rację. Choć czyni to z wielką klasą i godnością, to teraz rozumiem, czemu generałowie jej nie znoszą. Nie chciałbym mieć takiego partnera do negocjacji! (śmiech)
Jesteś nie tylko komentatorem spraw azjatyckich i autorem książek o Birmie, w tym pierwszej w Polsce historii Birmy, ale także osobą naukowo zajmującą się tym krajem. Czy z tej perspektywy badacza takie spotkania są istotne i coś wnoszą do Twojego spojrzenia na Birmę? A jeśli tak, to jak zmieniają Twoje podejście i wyobrażenie o badanym kraju?
Jedna rozmowa z Suu Kyi była więcej warta niż wszystkie książki, jakie o niej przeczytałem. Z drugiej strony, gdybym ich nie przeczytał, nie miałbym o czym z nią rozmawiać. Dla mnie ta rozmowa była przełomowa, bo przekonała mnie, że moja hipoteza badawcza na temat Suu Kyi, że jest politykiem, jest trafna. A wracając do pytania, uważam, że nawet w naukach politycznych, które reprezentuję, gdzie badania terenowe nie są rzeczą kluczową i można napisać świetną pracę, nie ruszając się z domu, to mimo wszystko warto jeździć do kraju i rozmawiać z ludźmi. A przynajmniej ja tak mam i jeśli nie jeżdżę i nie rozmawiam z ludźmi, to po prostu nie rozumiem kraju, nie rozumiem książek, które o tym kraju czytam.
Na koniec chciałbym jeszcze dodać osobiste podziękowania dla Pana ministra Grzegorza Schetyny, Pana Ambasadora Jacka Perlina, naszego byłego już przedstawiciela dyplomatycznego w Birmie, który umożliwił mi to spotkanie, oraz Hay Mann Zu Zue z polskiego przedstawicielstwa w Rangunie za nieocenioną pomoc organizacyjną w Naypyitaw.
A my dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy powodzenia w dalszych badaniach Birmy i pobytu w tym kraju.
Dziękuję bardzo! Pozdrawiam wszystkich czytelników polska-azja.pl w Polsce i na świecie!
Rozmawiał Adam Szaga (CSPA)
Przypominamy, że wciąż można nabyć za pośrednictwem naszego portalu Historię Birmy Michała Lubiny w cenie 39 PLN plus koszty wysyłki. Zainteresowanych prosimy o kontakt: [email protected]
komentarze 2-
-
”Jest politykiem wielkiej klasy, ale politykiem właśnie. Nie żadną działaczką, bojowniczką o prawa człowieka itp. To wszystko dodatki, nadbudowa do jej działalności politycznej. Po spotkaniu w Warszawie miałem przekonanie, że jest ona politykiem. Teraz, po drugim spotkaniu mam już co do tego pewność.”
– no to kamień z serca, znaczy że nie stoi na tak znów przegranej pozycji w walce z juntą, z tego wniosek iż nie należy zbytnio przejmować się histeryczną ”prawoczłowieczą” propagandą, to jedynie rodzaj politycznej wazeliny by nie powiedzieć lubrykantu niezbędnej w warunkach świata zachodniego, z podobnych względów wybacza się Obamie prowadzenie jeszcze bardziej agresywnej imperialistycznej polityki co Bush bowiem jest ”czarny” i ”tęczowy”.
Bardzo ciekawe! Szkoda, że odrobinę za krótkie ;)